Dawno, dawno temu w obozie powstał uniwersytet - Uniwersytet Changijski. Zorganizowano zajęcia. Tak rozkazała “góra”. To dobrze zrobi żołnierzom, stwier¬dzili. Trzeba dać im coś do roboty. Uszlachetnić. Zmusić do zajęcia się czymkolwiek, a wtedy będzie spokój.
Prowadzono kursy językowe, plastyczne i inżynie¬ryjne, gdyż wśród stu tysięcy ludzi, bo tyle liczyła poko¬nana armia, było przynajmniej po jednym specjaliście w każdej z tych dziedzin.
Wiedza o świecie. Wielka szansa. Poszerzenie hory¬zontów. Zdobycie zawodu. Przygotowanie do Utopii, która nastanie, kiedy tylko skończy się ta przeklęta wojna i życie potoczy się zwykłym trybem. Uniwersytet był iście ateński. Nie miał sal wykładowych, a tylko nauczyciela, który wynajdywał jakieś ocienione miejsce i zbierał wokół siebie swoich uczniów.
Jednakże uwięzieni w Changi jeńcy byli zwykłymi ludźmi. Wciąż sobie powtarzali: “Od jutra zacznę chodzić na wykłady”. Niektórzy chodzili na nie, ale kiedy stwierdzili, że nauka nie przychodzi łatwo, opu¬szczali najpierw jedne, drugie zajęcia, a potem mówili: “Od jutra znów zacznę chodzić. Będę od jutra cho¬dzić, żeby stać się takim, jakim chcę być potem. To grzech tracić czas. Od jutra naprawdę wezmę się za naukę”.
Ale w Changi, tak jak wszędzie, żyło się tylko dniem dzisiejszym.